Dalsze skutki wyprzedaży długu



Publikacje pierwszych raportów za I kwartał wskazują, że zmiana warunków rynkowych faktycznie odbija się na wynikach, choć być może nie w taki sposób, jaki podpowiada intuicja. Banki tracą kapitały na obligacjach skarbowych.

Jest w tym jakaś ironia, że sektor bankowy, nakłoniony przez resort finansów do lokowania w obligacje skarbowe przez zwolnienie ich z podatku od aktywów, teraz właśnie ze względu na przecenę obligacji traci i są to straty na tyle poważne, że widać je we współczynnikach kapitałowych. Wojna rządu z sektorem przypomina piłowania gałęzi, na której się siedzi, pod pozorem zebrania słodszych owoców.

Większość banków wypracowała wskaźniki adekwatności kapitałowej na tyle wysokie, że koszt przeceny obligacji skarbowych w kapitałach własnych jest niegroźny, ale zapewne irytujący dla akcjonariuszy, ponieważ oznacza poskromienie dywidendowych apetytów przez kolejny rok z kolei. Ale w przypadku GNB współczynnik kapitału Tier 1 spadł do 0,5 proc., a audytor odmówił wydania opinii o sprawozdaniu. Reakcja rynku jest jednoznaczna – obligacje (wygasają w latach 2023-2024) potaniały w piątek nawet do 35 proc., a roczne papiery dawały w piątek 83 proc. rentowności. Dla jasności – obligacje GNB to papiery podporządkowane, które w razie restrukturyzacji mogą zostać umorzone. Dlatego mimo wysokiej rentowności, chętnych do zakupu nie ma wielu. Nie ma też sensu pompować emocji, sytuacja jest czytelna. Stopień płynności banku zabezpiecza interesy depozytariuszy, a kwota obligacji pozostająca do spłaty jest relatywnie niewielka i wynosi 681 mln zł wobec 2,5 mld zł pięć lat temu.

Sześciomiesięczny WIBOR przekroczył w tym tygodniu 6 proc., a trzymiesięczny wkrótce to zrobi, co oznacza, że dwucyfrowe kupony obligacji na Catalyst wkrótce staną się normą, wystarczą do tego 4 pkt proc. marży. Tyle w nowej emisji czteroletnich obligacji oferuje inwestorom Echo, które rzutem na taśmę zmieściło oprocentowanie tuż poniżej progu 10 proc. 10 proc. brutto to też ekwiwalent tego, co można zyskać nadpłacając kredyt hipoteczny (6 proc. WIBOR plus 2 pkt proc. marży plus wirtualny podatek) i dość nieoczekiwanie taka nadpłata stała się jednym z lepszych sposobów ulokowania kapitału, a na pewno najbezpieczniejszym, bo obarczonym zerowym ryzykiem (pomijając to związane z możliwą utratą korzyści, jeśli rząd zdecyduje się wspierać kredytobiorców, na koszt – a jakże – banków).

Jeszcze lepszym pomysłem okazał się zakup obligacji indeksowanych inflacją w czerwcu ub.r. roku lub w analogicznym miesiącu lat wcześniejszych. Jeśli wstępny odczyt inflacji za kwiecień (12,3 proc.) zostanie potwierdzony, oprocentowanie antyinflacyjnych papierów przekroczy 13 proc. (czterolatki), a nawet 14 proc (dwunastolatki). W tej sytuacji coraz bardziej widoczna staje się bezradność RPP w walce z inflacją. Skoro w kwietniu reakcją na wzrost inflacji powyżej 10 proc. była podwyżka o 100 pkt, to co RPP zrobi teraz?

Skarbowe obligacje nie pogłębiają już strat, a nawet – zdaniem niektórych zarządzających – stały się na tyle tanie, że warto kupować je nawet na kredyt. To odważna i ciekawa strategia, która ma szansę zadziałać, jeśli obligacje faktycznie zaczną drożeć. Przy takim poziomie inflacji, impulsem mógłby być chyba tylko sygnał z rynków bazowych, gdzie strach przed recesją może budować nadzieję, na osłabienie determinacji banków centralnych, ale – chyba wszyscy to czują – to nie jest zdrowa motywacja.

Źródło: Obligacje / Emil Szweda

Artykuł Dalsze skutki wyprzedaży długu pochodzi z serwisu Inwestycje.pl.

Leave a Reply