Ceny prądu to coraz bardziej popularny temat. Jak się okazuje, kryzys energetyczny dotyka nie tylko Europy. Obostrzenia w zużyciu prądu wprowadza też Pekin i mogą one mieć niemniejsze skutki niż głośna ostatnio sytuacja wokół Evergrande.
Rynki w poniedziałek są w dobrych nastrojach. Obawy o upadek największego chińskiego dłużnika, które wstrząsnęły notowaniami dokładnie tydzień temu, odeszły niczym minione lato. Dla inwestorów niewielka przecena stała się kolejną dobrą okazją przy dominującym przeświadczeniu, że władze poradzą sobie z jakimikolwiek negatywnymi konsekwencjami. Prawdę powiedziawszy sytuacja wokół Evergrande może ciągnąć się przez jakiś czas – w czwartek spółka nie zapłaciła odsetek od dolarowych obligacji, a to oznacza, że ma czas na uniknięcie formalnego bankructwa do 23 października. Prawdopodobnie w tym czasie władze muszą zdecydować ostatecznie co dalej ze spółką. Nawet jednak zakładając pomyślny rozwój wydarzeń, coraz więcej symptomów wskazuje na gospodarcze problemy. Globalnie ostatnie miesiące to przewaga popytu nad podażą, szczególnie w sektorze dóbr. To powinno Chinom bardzo sprzyjać, ale ze względu na różnego rodzaju ograniczenia (czy to związane z dostępnością części, cenami surowców, czy mającymi charakter administracyjny) tak się nie dzieje. Do tego dochodzi polityka „wspólnego dobrobytu”, której kilka odsłon już poznaliśmy – ograniczenie władzy spółek technologicznych, wykorzenienie biznesu prywatnego nauczenia, ograniczenia dla kasyn, zakaz używania kryptowalut. To lista może okazać się znacznie dłuższa i przynajmniej pośrednio można dopisać do niej nakaz ograniczenia zużycia prądu, który dostały regiony niewywiązujące się z ustalonych wcześniej limitów. Chodzi tak o pokazanie „czystego nieba” podczas zimowych igrzysk, jak i trywialnie o rosnące szybko koszty surowców energetycznych. Dla gospodarki i tak borykającej się z problemami oznacza to kolejne ograniczenie. Dla gospodarki globalnej, dodatkowy zastój w „największej fabryce świata” i rosnącą presję inflacyjną.
Co ciekawe rynki kompletnie zignorowały zestaw wrześniowych wskaźników PMI, który pokazał wyraźnie, że już teraz mamy do czynienia ze spowolnieniem, przy nieustających problemach natury podażowej. Jak wspomniałem wcześniej – inwestorzy byli zbyt zajęci „łapaniem okazji” po ubiegłotygodniowym poniedziałku.
Pisząc o nastrojach w poniedziałkowy poranek warto wspomnieć o wynikach wyborów w Niemczech, gdzie wygrała partia SPD, ale z niewielką przewagą nad CDU/CSU i bez zdolności koalicyjnej z jakąkolwiek inną partią samodzielnie. Nie jest to zatem dla rynków wynik wymarzony, choć najbardziej chyba prawdopodobna „Wielka koalicja” dwóch największych partii oznacza przewidywalność – czyli to, co inwestorzy lubią. Złoty nieco zyskuje, ale daleko mu do odrobienia strat z ubiegłego tygodnia. O 9:45 euro kosztuje 4,6002 złotego, dolar 3,9316 złotego, frank 4,2396 złotego, zaś funt 5,3807 złotego.
Źródło: XTB / Przemysław Kwiecień, Główny Ekonomista
Artykuł Prąd na wagę złota pochodzi z serwisu Inwestycje.pl.