Nowe obligacje oszczędnościowe w ofercie resortu finansów to kolejny cios w dłużne fundusze inwestycyjne, które nie są w stanie zagwarantować inwestorom osiągnięcia podobnych wyników bez podejmowania dodatkowego ryzyka.
Stawki WIBID lub WIBOR powiększone ewentualnie o 50 pkt bazowych to najczęściej spotykany benchmark, którego pokonanie stawiają sobie za cel zarządzający funduszami inwestycyjnymi. Niezbyt ambitny, chciałoby się dodać, ponieważ zazwyczaj oprocentowanie obligacji skarbowych, a tym bardziej korporacyjnych, przewyższa obydwie te stawki.
A jednak w tym roku żadnemu funduszowi dłużnemu nie udało się benchmarku pobić, bodaj wszystkie notują ujemne stopy zwrotu, za którymi stoi przede wszystkim przecena obligacji skarbowych i WIBOR rosnący tak szybko, że oprocentowanie obligacji zmienia się ze zbyt dużym opóźnieniem. Fundusze notują więc straty na wycenie posiadanych obligacji, których nie są w stanie pokryć naliczane odsetki.
I w takich okolicznościach Ministerstwo Finansów zapowiada dodanie do oferty różnych obligacji oszczędnościowych o oprocentowaniu równym stopie referencyjnej (obecnie 5,25 proc., ale w lipcu zapewne już bliżej 6,5 proc.) i zmiennym według tej stawki. Oraz dwuletnie, których oprocentowanie będzie dodatkowo powiększone o marżę. Zapewne symboliczną, ale i tak wystarczy. WIBOR zwykle (nie teraz, ale zazwyczaj) przewyższa stopę referencyjną o 20-30 pkt. Co wybierze inwestor? Fundusz czy obligacje SP?
Obligacje oszczędnościowe nie są notowane na rynku wtórnym, więc ich nabywcy nie widzą strat z wyceny. Ktoś, kto przed rokiem kupił obligacje dwuletnie oprocentowane na 1 proc., może być dziś przekonany, że na inwestycji niewiele, ale jednak, zarobił. Zatem dla nabywców tych obligacji ryzyko stopy procentowej wyrażone w wycenie obligacji nie istnieje. Choćby inflacja wzrosła do 30 proc., a RPP na złość wszystkim obniżyła stopy procentowe, właściciel obligacji oszczędnościowych nie zobaczy straty na swoich papierach. Odczuje ją, jak każdy, w postaci mniejszej siły nabywczej, ale nie zetknie się z sytuacją, która jest codziennością właścicieli jednostek funduszy inwestycyjnych. Ze 100 złotych ulokowanych przed rokiem w funduszu obligacji firm, dziś można wyjąć średnio 96 złotych. A w innych kategoriach straty są większe.
Ustawienie benchmarku na poziomie stopy referencyjnej sprawi, że trzymanie oszczędności w funduszu dłużnym nieomal przestanie mieć sens. Inwestorzy nie po to wybierają fundusze obligacji, żeby ponosić ryzyko stopy procentowej lub kredytowe, ale po to, żeby unikać ryzyka utraty wartości oszczędności i osiągać zysk nieco większy niż na bankowej lokacie. Dostaną to, ale nie od zarządzających, lecz od resortu finansów. W dłuższym terminie premia oferowana przez fundusze to ok. 70-80 pkt bazowych. Malutko. W krótszym fundusze dłużne pozostaną zaś dobrą alternatywą dla znawców rynku, którzy kiedyś uznają być może, że rentowności skarbówek wspięły się zbyt wysoko, że warto kupować przecenione obligacje, żeby zarobić na wzroście ich notowań. Ale to nie ma nic wspólnego z rentierskimi oczekiwaniami, jest strategią spekulacyjną, niewiele się różniącą od, dajmy na to, inwestycji w ETF naśladujący notowania złota.
A co z obligacjami? Popyt ze strony inwestorów indywidualnych może pomóc obniżyć rentowność krótkoterminowych papierów (MF będzie mogło oferować ich mniej po rynkowych stawkach). Ale ten korytarz jest krótki, ciemny i zakończony przepaścią, więc lepiej, żeby MF nie polegało wyłącznie na inwestorach indywidualnych łatając budżet. Korporacyjne też czeka dostosowanie, co oznaczać będzie raczej wzrost marż. Pierwsze rynkowe testy już niebawem, na razie Echo zdążyło z emisją przez zmianą reguł gry.
Źródło: Obligacje / Emil Szweda
Artykuł Zmiana reguł gry pochodzi z serwisu Inwestycje.pl.