Sześciomiesięczna stawka WIBOR zbliża się do 6 proc., a temat przytłaczających kosztów obsługi zadłużenia staje się coraz głośniejszy. Na razie dotyczy hipotek, ale resort finansów też nie jest wolny od problemów, choć rozłoży je sobie na kolejne lata.
Inflacja producentów dotarła w marcu 20 proc., co na razie rozwiewa nadzieje (oparte zresztą na bardziej na życzeniach niż fundamentalnych przesłankach) na opanowanie inflacji w najbliższym czasie. Jak zauważyli analitycy Pekao, inflacja producentów nieźle sprawdzała się jako wskaźnik wyprzedzający inflacji konsumenckiej. Rentowność obligacji skarbowych oscylująca wokół 6 proc., wciąż może nie oddawać skali zagrożenia, choć oczywiście dotychczasowe tempo jej wzrostu (5 pkt proc. w zaledwie 14 miesięcy z dwoma krótkimi przystankami) rodzi nadzieję na korektę. Ale ta nadzieja oparta jest na prostej kalkulacji – każdy trend potrzebuje wytchnienia. Lecz jeśli odwrócimy to pytanie i zadamy je inwestorom – czy kupisz obligacje skarbowe kraju, w którym inflacja producentów przekracza 20 proc., a CPI 10 proc., zaś budżet zakładał obsługę kosztów zadłużenia na poziomie ok. 2 proc.? – łatwiej będzie zrozumieć, dlaczego chętnych do zakupów obligacji na tym poziomie nadal nie ma. Sam wzrost kosztów obsługi zadłużenia wzrośnie kilkukrotnie (z 2 proc. do 6 proc.), choć odbędzie się to etapami, w miarę jak zapadać będą starsze serie i trzeba je będzie zastąpić nowymi. W tym sensie rekordowe emisje długu z 2020 r. (licząc z papierami BGK i PFR) oprocentowane nawet na 1,25 proc. (DS1030) były szczęśliwym posunięciem. Znacznie gorszym był skup papierów przez NBP przy ich rekordowo wysokich wycenach.
Nie widać też odbicia na rynkach bazowych. Rentowność niemieckich obligacji zatrzymała się powyżej 0,9 proc., a amerykańskich przy 2,9 proc. W obydwu przypadkach, jeśli weźmiemy pod uwagę dwuletni horyzont, czyli odbicie po wybuchu covidowej paniki, rentowności wzrosły silniej niż w 2009 r., kiedy odbijały po kryzysie finansowym. Wtedy „sytuacja wróciła do normy”, a inflacja się nie pojawiła, co ośmieliło banki centralne do prowadzenia polityki ujemnych realnych stóp procentowych. Dziś zbieramy owoce tamtej beztroski.
Trzeba przy tym zauważyć, że w ostatnich dniach jednocześnie taniały i obligacje skarbowe i akcje (indeksy giełdowe) i metale szlachetne – inwestorzy zachowują się tak, jakby stracili orientację, nie mieli pomysłu, co zrobić z uwolnioną gotówką. Obiektywnie – zadanie ich zainwestowania nie jest łatwe. Perspektywy stojące przed obligacjami są marne, wzrost kosztów odsetkowych odbije się na marżach przedsiębiorstw, a rynek surowców jest wąski, przez co podlega silniejszym wahaniom. Inwestorzy poszukujący stabilizacji nie znajdą jej tutaj.
Wracamy do obligacji. Wyniki emitentów, których obligacje notowane są na Catalyst wskazują na ich dobre przygotowanie do obecnej sytuacji. Zadłużenie deweloperów jest co do zasady niskie (spadało przez ostatnie dwa lata), a wskaźniki płynności gotówkowej wysokie i pozwalają myśleć o czymś więcej niż przetrwaniu trudnego okresu. Firmy windykacyjne w ogóle nie mówią o trudnym okresie – spłaty w I kwartale rosły, a ograniczane przez cztery lata (to już cztery lata od afery GetBacku) wskaźniki zadłużenia znajdują się na bardzo niskich poziomach. Zainteresowanie obligacjami korporacyjnym indeksowanymi do WIBOR to jeden z niewielu sektorów rynku, który może liczyć na względy inwestorów, zwłaszcza indywidualnych, bo odpływy z funduszy obligacji firm przyspieszyły w ostatnim miesiącu i dotyczą przede wszystkim dużych funduszy, co wygląda na strategiczne decyzje.
Źródło: Obligacje / Emil Szweda
Artykuł Odbicia jednak nie ma pochodzi z serwisu Inwestycje.pl.